Impulsem, który zaczął moją przygodę z rolnictwem była potrzeba koszenia łąk. Jak wspomniałem rodzice dzierżawili je na pastwisko, ale potem dzierżawcy się zmieniali, a nawet głodne krówki nie były w stanie zeżreć całej trawy. No więc dzierżawca miał kosić łąki i teren wokół domu. Niestety z tym wywiązywaniem się z tego obowiązku każdy z nich miał problem. Rodzice się denerwowali, chodzili, prosili - zawsze było coś nie tak z pogoda itd. i suma sumarum już nawet mnie zaczęło to wkurzać. Wówczas powiedziałem tak pół żartem, pół serio, że kupię stary traktor, kosiarkę i o nic nikogo już się nie będziemy prosić. Oczywiście rodzice nie traktowali mojej propozycji poważnie, do czasu, aż pod dom nie zajechałem wraz z lawetą, na której stał czerwony ciapek.

Ciągnik jeździł i był zdatny do pracy, jednak nie posiadał on żadnych papierów, co akurat w naszej sytuacji było bez znaczenia, gdyż szczęśliwie pola przylegają do siedliska i nie trzeba wyjeżdżać na drogi publiczne by na nie dojechać. Niemniej mnogość różnorakich wycieków olejowych i prowizoryczność niektórych wcześniejszych napraw sprawiła, że już wiedziałem gdzie i jak spędzę najbliższy urlop.

Większość opisów dokonanych napraw możecie znaleźć tam: http://c328.tujest.pl

Ponieważ w dużej mierze dzięki Hindusom i trochę Turkom części zamiennych do Ursusów nie brakuje, nie miałem problemu z wyremontowaniem mojego okazu na oryginalnych częściach, co jest warunkiem przejścia pozytywnej oceny rzeczoznawcy podczas starania się o wpis do ewidencji ruchomych zabytków techniki i w konsekwencji na uzyskanie żółtej tablicy rejestracyjnej. Szczęśliwie dla mnie w CEPIKu nie było śladu po VINie mojego ciągnika (inaczej mógłbym mieć problem z tzw. ciągłością umów) i bez problemu starosta zarejestrował mój stary-nowy ciągnik. Tym samym nie są już straszne dla niego ani drogi publiczne ani wewnętrzne, ani żadne inne w kraju ani za granicą :-)